Znalezione w internecie
Nasza Toyota Land Cruser czeka na nas pod opustoszałym schroniskiem w wiosce Cemoro Lawang. Wszyscy inni wyszli gdy jeszcze smacznie spaliśmy. Wypijamy leniwą kawę i zaczynamy podjazd na zboczę wulkanu. Mijamy ostatnich turystów, którzy zdecydowali się dojść tu pieszo. Jeep trąbi przeraźliwie, ludzie rozpierzchają się po mokrych krzakach, sącząc przekleństwa pod nosem. Pieszy nie ma w tym kraju pierwszeństwa przed żadnym pojazdem.
A to nasz widok
My toyota is fantastic !!
Zimno, zimno, zimno. Na szczęście niebo jest pełne gwiazd, a po wczorajszym deszczu nie ma śladu. Julek, ubrany od stóp do głów w całe posiadane ciepłe ubranie, jest zafascynowany parą lecącą z buzi i możliwością ubierania i rozbierania czapki, szalika i rękawiczek. Dziecko urodzone i mieszkające cale życie w Azji uznaje za atrakcyjne to samo co lokalesi. Darek nie miał czapki, ani ciepłej kurtki, pod rozgwieżdżonym niebem jest przejmujące zimno. Podjeżdżamy do miejsca, gdzie jak co dzień, kłębią się tłumy turystów. Czapka kupiona, kurtka wypożyczona? To uciekamy dalej na "nasz punkt widokowy". Dziś spotkaliśmy tu tylko troje Austriaków, profesjonalnych fotografów,
I pełny skład na "naszym punkcie". Jednego nie widać bo robi zdjęcie :-)
Przedświt. Jeszcze nie widać słońca. Najlepszy czas na fotografię. Kolory zmieniają się w pełnej gamie. Nisko pod nami widać kalderę prehistorycznego wulkanu, we wnętrzu której wyrosło pięć stożków wulkanów, z których cztery są wciąż aktywne. W tle, wysoki na ponad 3700 metrów wulkan Gunung Semeru wyrzuca co chwilę kłąb dymu przypominając, że ma wielką moc. Sceneria jest fantastyczna, nawet nie zauważamy kiedy minęło grubo ponad godzinę z aparatem. Jedziemy w stronę krateru Bromo,
kratery wyrosłe w prastarej kalderze
Gigantyczne jezioro wulkanicznego popiołu i piachu przypomina krajobraz z Marsa lub pustynny erg. Wszystkie odcienie szarości dają doskonały kontrast dla każdej kolorowej kurtki lub jeepa. Jeszcze nie zatrzymaliśmy się gdy już dziesiątki jeźdźców na Tokuminganach czyli Kucach Jawajskich próbuje zaoferować swoje usługi czyli podwózkę pod Bromo. Wszyscy zdecydowaliśmy, że nie będziemy męczyć zwierząt o mocno wątłej postawie. Wszyscy oprócz Franza, który miał takie parcie na szkło, że nie odpuścił okazji do nakręcenia kolejnego filmiku z sobą w roli głównej. Nikt nie przewidział reakcji kucyka, który jednym zręcznym skłonem pozbył się jeźdźca.
Kuce udają, że nie widzą potencjalnych klientów
Mijamy świątynię Pura Luhur Poten, jedną z ostatnich ostoi religii zbliżonej do Hinduizmu Balijskiego z czasów królestwa Majapahit, kultywowanego przez grupę etniczną Tenggerów zamieszkujących górzyste obszary w tej okolicy. Tengerrowie z racji naturalnej izolacji w górach nie zmienili wiary na Islam i mają podobne wierzenia do Balijczyków. Wielokrotnie podczas podejścia jesteśmy namawiani na zakup darów, które należy wrzucić do wnętrza krateru aby udobruchać nieco boga wulkanu, opóźnić kolejną erupcję i ocalić świątynię. Własnie zakończyły się obrzędy święta Yandya Kasada czczonej podczas pełni księżyca i wyliczanej na podstawie kalendarza księżycowego. Mieszkańcy wrzucali do krateru ofiary z kwiatów, warzyw, kurczaków i pieniędzy. Szaman odprawiał modły w kapliczce w pieczarze Widodaren położonej w zboczu jednego z wulkanów. Nie wiemy na ile to pomogło, bo dzień później usłyszeliśmy na Ijen, że Bromo wyrzucił coś z siebie, szczęśliwie nie niszcząc niczego ani nikogo. Bromo jest aktywnym wulkanem, erupcje ostatnich lat sprowadzają się głównie do wyrzucania chmur pyłu i nieznacznych choć spektakularnych wycieków lawowych, które przyciągały turystów. Aktywność jest monitorowana przez Pusat Vulkanologi dan Mitigasi Bencana Geologi, a ja jako syn wulkanologa, rozumiem co nieco w tej kwestii.
Spokojnie, tak tylko sobie bulgoczę
widok z krawędzi krateru Bromo na sąsiednie wulkany
Jedziemy na Ijen. 200 kilometrów po krętych, wąskich, górzystych drogach zabiera sporo czasu. Krótki odpoczynek i ruszamy. Jest głęboka noc. Spotykamy się z naszym przewodnikiem Ronem, który pracuje na co dzień podobnie jak jego ojciec jako górnik w kopalni siarki we wnętrzu krateru. Włączamy latarki, upewniamy się, że maski gazowe mają dobre paski i nie mają nieszczelności, zwłaszcza na dziecięcej buzi. 3 kilometrowe podejście, z 500 metrami różnicy poziomów na krawędź krateru Ijen zajmie nam niewiele ponad godzinę. Po drodze co chwilę spotykamy górników zaprzężonych jak zwierzęta ciągnących metalowe wózki, którymi będą zwozić zebraną siarkę. Większość z nich oferuję usługę taxi za niewielkie dla Europejczyka pieniądze, które z łatwością mogą podwoić ich głodową dniówkę. Część turystów korzysta, część podobnie jak my wybiera podejście o własnych siłach. Droga nie jest trudna, choć miejscami stroma i śliska. Krótki odpoczynek w budce serwującej kawę i gorące kubki z zupą z proszku, a potem kolejny na krawędzi krateru Ijen i ruszamy szybko w dół. Trzeba spieszyć się by zobaczyć błękitne płomienie płonącej siarki zanim zacznie się rozjaśniać, bo wówczas nie będą już prawie widoczne.
Luz, tym razem tylko 80 kg
Fumarole, wulkaniczne wyziewy ze szczelin wynoszą różne substancje. W Ijen wiele z nich zawiera wysoko skoncentrowane pary siarki i siarkowodór, które w zetknięciu z powietrzem ulegają natychmiastowego utlenianiu z samozapłonem. Temperatura par siarki ma tutaj ok 600 stopni, a płomienie dochodzą do 5 metrów. Nad całym zjawiskiem kłębią się piekielne chmury zawierające tlenki siarki i resztki siarkowodoru. Zabójcza chmura jest niesiona wiatrem o w miarę stałym kierunku przed wschodem słońca. Nie bez przyczyny wejście do krateru jest usytuowane od nawietrznej. Ciągnę Julka za rękę, widzę że się boi. Ja też mam spore obawy jak blisko można podejść. To chyba bardzo indywidualna ocena, nikt nie zagwarantuje pełnego bezpieczeństwa w dziewiątym kręgu piekła. Mamy już maski gazowe na twarzach i decydujemy się podejść bliżej. Dochodzimy do samej krawędzi ognia. Uda mi się zrobić tylko dwa zdjęcia, gdy nagły podmuch wiatru zwieje chmurę na nas. Głowa na ziemię, wołam do Julka, łapię go za rękę. Za chwilę, chmura rozprasza się, ale przez moment gdy nic nie widzę, mam spore emocje. Większość turystów obserwuje zjawisko z odległości kilkudziesięciu metrów, gdzie jest znacznie szerzej i gaz znacząco się rozprasza, tam widać z wyprzedzeniem nadchodzącą chmurę, która nie jest wielka i można dużo łatwiej jej uniknąć.
płonąca siarka
Z dedykacją dla wszystkich narzekających na swoją pracę
Miejsce niezwykłe, zrobiło bardzo silne wrażenie na nas wszystkich. Byłem bardzo zadowolony, gdy Julek przysłuchiwał się foto-wywiadowi z górnikiem, który powstał podczas naszej ostatniej wycieczki. Rozmawialiśmy o wielu aspektach życia i o tym jak wygląda jego życie codzienne. Cieszyłem się z wartości edukacyjnej, którą dziecko wyniosło z tego dnia. Przez pół drogi powrotnej rozmawiał z naszym przewodnikiem o tym że ten jest samoukiem angielskiego, że nie chodził do szkoły bo nie było w domu pod dostatkiem pieniędzy, że jego matka zmarła po porodzie bo nie było pieniędzy na lekarza, że tylko jego pierwszy syn chodzi do szkoły a dla córki już nie wystarcza. Nigdy nie widziałem Julka aby tak ochoczo zabierał się za naukę matematyki jak po tym wyjeździe.
Uczyć się czy nie uczyć o to jest pytanie